Zima odwiedziła nas wczoraj. Na początku słyszeliśmy delikatne głosy mieszkańców, które wspominały, że niedługo spadnie śnieg, że zima już tuż tuż, jednak podchodziliśmy do tego z dystansem. A tu nagle… budzimy się rano, przecieramy oczy ze zdumienia – bo przecież jeszcze dzień wcześniej świeciło słońce i cieszyliśmy się piękną jesienną aurą – a dziś bialutki puch pokrywa dachy sąsiadów, zasypał kurnik u naszego gospodarza, pomalował góry na zimny biały kolor, a to wszystko w jedną noc!
Goris zimą…
Dzieci lepiące bałwana
Nie zastanawiając się długo, czym prędzej przygotowaliśmy ciepłe ubranka i wybraliśmy się w góry na krótką wycieczkę, aby uwiecznić piękne zimowe krajobrazy.
Trasa naszej wycieczki biegła w odwrotnym kierunku niż zazwyczaj – zawsze pokonywaliśmy drogę w kierunku cmentarza, aby potem skręcić w kierunku ogromnych wapiennych ostańców, które kształtem przypominają uśpionych rycerzy strzegących starego miasta tzw. Old Goris, ale o tym szerzej opowiemy w oddzielnym wpisie. Tak, więc dzisiaj udaliśmy się trasą dłuższą, ale bardziej widokową. Spacerując po miękkim, szeleszczącym pod stopami śniegu zostawialiśmy za sobą zasypane Goris.
Pogoda w Armenii, a szczególnie tutaj bardzo szybko się zmienia. Pierwsze pół godziny naszej wycieczki upłynęło w zacisznym klimacie zimowego krajobrazu. Tymczasem już po chwili dopadła nas ogromna śnieżyca, zasypująca wszystko dookoła, jednocześnie bardzo utrudniając spacer. Jednak idąc dalej w górę, ujrzeliśmy piękne szczyty wysokich gór, które już tuż za zakrętem nagle nam się ukazały.
Nie przejmując się pogodą chcieliśmy dojść aż do przełęczy, która jest punktem oddzielającym z jednej strony wejście na szczyt Last, a z drugiej przejście na trasę widokową, którą my zmierzaliśmy. Wracając do pogody, zawierucha szybko ustała, a my nagle zauważyliśmy małe okienko, które utworzyło się pośród ogromu chmur na niebie, z którego zaczęło wyglądać słońce. Na niebie rozpoczynał się swoisty spektakl – ciemne chmury krążyły po niebie coraz szybciej, wznosząc się coraz wyżej i odsłaniając zachmurzone miasto. Słońce w tym czasie też nie próżnowało – ogrzewało nam coraz mocniej nasze zmarznięte policzki, co dodawało nam otuchy i nadziei, że pogoda jeszcze się poprawi i zobaczymy oddalone od nas o parędziesiąt kilometrów wysokie wierzchołki. Błękitne okno pogodowe powiększało się z każdą chwilą, pokazując nam nowe elementy na horyzoncie. Najpierw dostrzegliśmy telestację, która jest posterunkiem tutejszej służby wojskowej, potem zza chmur wyłaniały się po kolei okoliczne szczyty – najpierw te bliższe – dobrze nam znane z codziennych spacerów, a następnie te najdalsze, tuż przy granicy z Nachiczewanem (eksklawą Azerbejdżanu).
Schodząc podziwialiśmy piękne widoki i z radością na twarzy biegliśmy do ciepłego domu na pyszną herbatę, którą od paru dni parzymy w nowym zwyczaju – dodając do esencji herbacianej pałeczkę cynamonu, (w tutejszych sklepach jest bardzo tania i łatwo dostępna) która zmienia smak przygotowanego naparu i jest swoistym ogrzewaczem na zmarznięty organizm. Polecam!
W ciepłym, cynamonowym nastroju zapraszam do galerii poniżej 🙂
Do następnego wpisu 🙂